Za kilkoma lasami i kilkoma polami był staw. Pływało na nim kilka lilii wodnych, a wokół rosły trzciny. Z trzcin wydobywały się regularne dźwięki „rege, rege, kum, kum”. Takie rechotanie oznaczało, że przy stawie kłócą się dwie żaby. Nazywały się Hop i Skok. Byli to dwaj żabi bracia. Od dłuższego czasu mieszkali nad stawem. W ciągu dnia żaby chowały się przed słońcem w trzcinach, a wieczorem kładły się na lilii wodnej, by rechotać swoją piosenkę na dobranoc. Ludzie mieszkający nad stawem tak się do tego przyzwyczaili, że nie mogli bez rechotania spać. Jednak pewnego wieczoru coś było inaczej.
Gdy zapadła ciemność i gwiazdy powoli zerkały na niebo, panowała zupełna cisza. Ze stawu nic nie było słychać. Żadnego rechotania. Nawet cichego. Po prostu nic. Coś musiało się stać. W pobliżu stawu mieszkał też dziadek Józef, który zawsze dbał o staw i oczywiście znał małe żabki. Wiedział, że jeśli wieczorem nie usłyszy ich rechotania na dobranoc, to coś jest nie tak. Poszedł więc nad staw, by zobaczyć, co się dzieje.
Szedł powoli przez trzciny, dźwigając kijem każdą łodygę, gdy nagle pojawiła się przed nim mała żabka – Skok. Skakała przed Józefem tak wysoko, że dziadek nie mógł się nadziwić.
– Co się stało, Skok, czy coś jest nie tak z twoim bratem? – zapytał dziadek zapytał małą żabkę, biorąc ją delikatnie na ręce. Skok dziko kiwnął głową, że tak. – W takim razie zabierz mnie do niego. Szybko, proszę! – dziadek Józef postawił żabę na ziemi. Skok wskoczył głęboko w trzciny i zaprowadził starego dziadka do brata.
Hop leżał na plecach, ciężko oddychając. Dziadek schylił się do niego, posłuchał jego oddechu, a potem zauważył jego rozciągnięty brzuch.
– Hop ma chory brzuszek. Musiał zjeść coś niedobrego. Potrzebuje jak najszybciej mikstury z leczniczych ziół. Nie martw się. Zabiorę go do siebie, zrobię mu kąpiel wodną i podam wywar. Za kilka dni wyzdrowieje, ale teraz nie wolno nam marnować czasu. Musimy działać szybko. Chodź za mną – powiedział dziadek do Skoka, biorąc delikatnie Hopa na ręce.
Spieszył się z nim do domu. Zrobił mu kąpiel wodną, mocząc go regularnie, podając wywar z leczniczych ziół, które tylko on sam umiał przyrządzić. W międzyczasie Skok pilnował brata, czekając, aż jego stan się poprawi.
W ciągu kilku dni Hop był sprawny jak przedtem. To znaczy: jak żaba. Jego brzuszek spłaszczył się i nie bolał. Dziadek Józef mógł go zanieść nad staw.
Hop i Skok znów są szczęśliwi w trzcinach. Co wieczór rechoczą na dobranoc, a dziadek zasypia przy dobrze sobie znanych dźwiękach. Obie żabki są wdzięczne dziadkowi za to, że dba o ich staw i wszystkich, którzy w nim mieszkają.
Wiedzą też, że muszą uważać na to, co jedzą.