Eustachy nie był zwyczajnym smokiem.
I nie chodziło tu wcale o wygląd. Wyglądał bowiem normalnie – oczywiście, jak na smoka. Miał dziesięć metrów wzrostu, wielką, usianą zębami paszczę i cały był pokryty lśniącymi łuskami. Do tego wszystkiego skrzydła. Kiedy je rozłożył, ziemię, nad którą leciał, spowijał głęboki cień.
Eustachy prezentował się więc bardzo smoczo. Tylko co z tego, kiedy nasz bohater wcale, ale to wcale nie był zadowolony.
Jego rodzice, wujkowie, ciotki i kuzyni byli najstraszniejszymi bestiami na zachód od Gór Smoczych. Na dźwięk ich imion drżeli królowie i najmniejsze stworzenia. Bracia i siostry Eustachego wybierali się raz w roku na dalekie wyprawy, by siać grozę i zniszczenie.
Eustachy jakoś jednak nie miał zapału do tradycyjnych smoczych zajęć. Jego bliska rodzina i dalsi znajomi bez przerwy mu powtarzali, że powinien wreszcie zdecydować, o co mu chodzi w życiu i wyjść na prostą. Ustatkuj się, Eustachy, mówili. Pożryj raz na jakiś czas jakąś księżniczkę, napadnij sobie na miasto, zażądaj okupu w postaci złota i klejnotów, zrób cokolwiek ze swoimi życiem.
I Eustachy coś robił, ale zupełnie nie to, o co chodziło jego groźnej rodzinie! Dobroduszny smok wolał całe dnie spędzać na układaniu poezji, grze na gitarze albo recytowaniu ulubionych kwestii ze sztuk teatralnych. Krótko mówiąc – smok Eustachy miał duszę artysty.
Grał, śpiewał i bujał w obłokach, aż wreszcie pewnego razu po prostu odleciał i tyle go widzieli w smoczym królestwie.
Tymczasem Eustachy poleciał najpierw na południe, a potem na zachód. W oddali zobaczył miasto, więc czym prędzej zniżył lot i wylądował przed jego bramą.
Jak łatwo przewidzieć, mieszkańcy grodu na ten widok zaczęli bić na alarm. Taki wielki smok może zniszczyć wszystkie zabudowania jednym ognistym podmuchem! Król grodu zwołał więc swoich najdzielniejszych rycerzy, aby wyruszyli na bitwę z potworem.
Rycerze wyruszyli z bram miasta w stronę bestii, która czekała tuż za murami. Ale gdy stali już w szeregu, szykując się do uderzenia na smoka, Eustachy odezwał się do nich potężnym głosem.
– “Dobrze, że jesteście, potrzebna mi publiczność!”
Po tych słowach ogromny smok wyciągnął malutką gitarę, po czym zaczął delikatnie szarpać pazurami jej struny. Z instrumentu wydobyła się cudna melodia, jakiej ani obecni, ani żadni inni rycerze nigdy jeszcze nie słyszeli.
Potem smok zaczął śpiewać. A śpiewał tak pięknie, że wszystkim zaparło aż dech w piersiach. Piosenkę ułożył sam. Jej słowa były mądre i wzruszające – były o tym, że sami wybieramy, kim się stajemy.
Każdy, kto tego dnia usłyszał smoczy śpiew, zastanowił się nad swoim życiem. Każdy stał się trochę lepszy. Jeden z rycerzy rzucił na ziemię miecz i tarczę, po czym odjechał, żeby zająć się tym, co kochał najbardziej, czyli uprawą tulipanów. Inny pogrążył się w głębokiej zadumie i ruszył przed siebie, żeby w szerokim świecie szukać przygód i szczęścia.
Kiedy smok skończył śpiewać, z miasta rozległy się brawa. Najpierw ciche i nieśmiała, a potem coraz głośniejsze. Mieszczanie, którzy jeszcze przed chwilą bali się wielkiego smoka, teraz bili brawo i prosili o więcej.
A co z Eustachym? Po tym występie jego sława rozniosła się daleko, a on zaczął prowadzić życie jako wędrowny artysta. Ale nie byłoby to możliwe, gdyby nie odważył się na coś, czego jeszcze nikt w jego rodzinie nie próbował. Eustachy do dzisiaj podróżuje od miasta do miasta, dając występy, na które przychodzą zawsze tłumy ludzi. Śpiewa im o tym, że warto być innym od innych i podążać – albo latać – własną drogą.