W jednym prostym domku mieszkała matka z dwiema córkami. Helena była jej własną, a Marysia przybraną. Helena nie miała ochoty do pracy, całe dni tylko leniuchowała i marzyła o tym, jak przyjdzie po nią bogaty narzeczony. Natomiast Marysia, to było coś innego. Wszystkie prace w domu wykonywała i wszystko jej szło jak po maśle. Ponadto z każdym dniem stawała się coraz piękniejsza. Aż jej macocha domyśliła się, że w ten sposób żaden narzeczony nie przyjdzie po jej Helenę. Każdy będzie chciał Marysię. Będzie musiała jakoś pozbyć się Marysi…
Pewnego dnia w środku zimy Helena zapragnęła bukietu fiołków. Włoży go za pas, aby mogła go wąchać, kiedy tylko zechce. A macocha od razu wiedziała, kogo wysłać po fiołki. Wypędzi Marysię na mróz i w ten sposób pozbędzie się jej na zawsze. I od razu nakazała Marysi: „Przynieś Helenie bukiet fiołków, bo inaczej wyrzucę cię z domu.” Marysia próbowała się bronić: „Ale gdzie teraz znajdę fiołki? Kiedy Helena wytrzyma, zaraz na wiosnę zerwę jej piękny bukiet fiołków.”
„Ty śmiesz mi się sprzeciwiać? Dziewczynka chce fiołki teraz. Na wiosnę każda dziewczyna ma za pasem fiołki. Nie wracaj do domu bez fiołków, mówię ci,” wściekała się macocha.
I tak nieszczęsna Marysia wyruszyła na zewnątrz, aby spełnić niemożliwe życzenie swojej siostry. Brnęła przez śnieg długie godziny, ale nie zobaczyła żadnego fiołka. Aż doszła na łąkę, gdzie płonął wielki ogień. Wokół niego w kręgu ustawiono dwanaście kamieni, a na każdym kamieniu siedział wysoki mężczyzna. Tych dwunastu mężczyzn to było dwunastu miesięcy. Regularnie zmieniali się według miesiąca, który właśnie panował.
Marysia była zziębnięta zimnem, więc ośmieliła się i poprosiła miesiące, czy mogłaby na chwilę usiąść przy nich i ogrzać się przy ognisku.
„Oczywiście, że możesz się ogrzać, dziewczynko. A co cię w takim mrozie sprowadza tak daleko od wszystkich ludzkich siedzib?”
„Idę zerwać fiołki dla siostry,” odpowiedziała szczerze Marysia.
„Co cię, dziewczyno, nie ma. Nie ma czasu chodzić po fiołki, przecież wszystko jest pokryte śniegiem,” powiedział Styczeń, który siedział na największym kamieniu, ponieważ właśnie panował.
„Przecież wiem, ale siostra z macochą mi to nakazały. Jeśli ich nie przyniosę, wyrzucą mnie z domu,” wyjaśniła Marysia.
Styczeń spojrzał na Marysię, a potem skinął w stronę innego mężczyzny w kole: „Braciszku Marcu, chodź i usiądź na moim miejscu.” Marzec zamienił się miejscami ze Styczniem. Potem podniósł nad głowę drewnianą pałkę i kilkakrotnie nią zakręcił. Wokół niego stopniał śnieg, wyrosła zielona trawka i z ziemi wyłoniło się kilka fiołków. Akurat wystarczy na ładny bukiecik.
„Więc zbieraj je, Marysiu, szybko,” zachęcił ją Marzec.
Szczęśliwa Marysia zebrała fiołki i z serca dziękowała miesiącom. Potem z fiołkami biegła do domu do siostry i macochy. Kiedy otworzyła drzwi, zapach fiołków wypełnił całą izbę. Helena z macochą jednak nie były tak zadowolone, jak Marysia się spodziewała. Zapytały ją, gdzie zebrała te fiołki.
„Tam wysoko na wzgórzu. Rośnie ich tam mnóstwo,“ szepnęła Marysia.
Helena i macocha patrzyły na Marysię niechętnie, ale już nic nie mówiły. Następnego dnia Helena miała ochotę na truskawki. A macocha znów od razu wiedziała, kogo po nie wyśle. Na próżno Marysia broniła się, że to nie ma sensu chcieć truskawek w styczniu. Pod groźbami musiała znów wyruszyć na mróz i zamieć. Truskawki oczywiście nigdzie nie rosły, jedyną możliwością było znów poprosić o pomoc miesiące. Kiedy tam dotarła na wpół zamarznięta, przywitała się, ukłoniła się z szacunkiem i opowiedziała, co ją tam sprowadziło.
„Drogie miesiące, pomóżcie mi, proszę. Siostrzyczka miała ochotę na truskawki, a ja nie mogę ich nigdzie znaleźć.”
„No jakże by inaczej, skoro wszędzie jest śnieg i mróz…” zmarszczył brwi Styczeń. Następnie zaprosił jednego ze swoich braci:
„Bracie Czerwcu, chodź usiąść na moje miejsce.” Czerwiec przesunął się na największy kamień, zakręcił swoją drewnianą pałką nad głową i wokół niego pojawiła się zieleń, a z ziemi wyrastały małe krzaczki truskawek. W krótkim czasie były obsypane czerwonymi truskawkami, tylko ugryźć. Czerwiec poprosił Marysię, aby szybko je zebrała i pobiegła do domu. Wzruszona Marysia tak uczyniła i bardzo dziękowała miesiącom. Kiedy wróciła do chaty z truskawkami, nie otrzymała żadnej wdzięczności. Ale Helena cieszyła się truskawkami, to na pewno.
Jakby jej zachcianki nie mogły być niczym zaspokojone. Następnego dnia już narzekała, że ma ogromną ochotę na jabłuszka. Marysia została wyrzucona za drzwi z poleceniem, aby nie wracała bez jabłek, bo spotka ją zło. Biedna Marysia od razu udała się na łąkę, gdzie już dwukrotnie spotkała bracia miesiące. Gdy dotarła zmarznięta i ze łzami w oczach do znanego ogniska na łące, nie musiała już nic wyjaśniać.
„Czego tym razem żąda twoja siostra?” zapytał od razu Styczeń.
„Siostrzyczka ma wielką ochotę na jabłuszka, drogi miesiącu.”
„Bracie Wrzesień, chodź i usiądź na moim miejscu,” zaprosił Styczeń swojego brata. Usiadł, zakręcił drewnianą pałką nad głową, a stojąca nieopodal jabłoń zazieleniła się, wypuściła pąki, które zamieniły się w soczyste jabłuszka, radość patrzeć. „Chodź i szybko zabierz kilka, dziewczynko,” zaprosił Marysię. Marysia trzęsła drzewkiem, aż spadło kilka jabłuszek.
„Szybko je pozbieraj i idź do domu, dziewczynko,” zachęcił ją Wrzesień. Marysia pozbierała, co spadło, podziękowała miesiącom i pobiegła zanieść jabłuszka Helenie.
Helena rozkoszowała się nimi, ale to było za mało. „Dlaczego jest ich tak mało? Na pewno zjadłaś resztę, ty darmozjadko bezużyteczna,“ grzmiała na nieszczęsną Marysię.
„Nie, siostrzyczko, nawet nie ugryzłam, przyniosłam ci wszystkie jabłuszka, które strząsnęłam z drzewa.“
„A gdzie jest to drzewo?“ chciała wiedzieć Helena.
„Tam wysoko na wzgórzu. Tam było drzewo pełne jabłuszek,“ powiedziała Marysia.
Kiedy Helena usłyszała, że jabłek jest tam jeszcze dużo, wzięła ciepły płaszcz, worek na jabłka i pospieszyła na wzgórze. Przecież nie zostawi je Marysi, żeby znowu zjadła wszystkie jabłka. Kiedy dotarła na wzgórze, zobaczyła ogień i bez pytania oraz bez pozdrowień przedarła się prosto do ogniska.
„Hej, starcy, nie widzieliście tu drzewa pełnego jabłek?” interesowało ją najbardziej. Tym jednak potężne miesiące obraziła. Styczeń zakręcił nad głową swoją drewnianą maczugą, niebo się zachmurzyło, przyszła zamieć i śnieżyło. Helena została zdmuchnięta i błądziła w zaspach wysokich jak góry, aż osłabła i zamarzła.
Tymczasem w domu na Helenę czekała jej matka, ale Heleny nigdzie nie było. „Więc Helena gdzieś się objada jabłkami, a mnie nie przyniesie? No to muszę tam pójść po nie sama.” Wyruszyła na wzgórze i dotarła właśnie, gdy wiatr wiał najmocniej. W śnieżnej zamieci również się zgubiła i w końcu zamarzła.
Marysia niecierpliwie wyglądała ich przez kilka dni. Martwiła się o nie. Kiedy w końcu ustał północny wiatr i śnieżna zawieja, wybrała się do księżyców, aby dowiedzieć się, czy wiedzą coś o jej siostrze i macosze.
Styczeń ją uspokajał: „Nie martw się już nimi, dziewczynko. Spotkał je los, na jaki zasłużyły. Masz dobre serce i wiele z nimi przeszłaś. Wróć do domu, szczęście cię nie ominie.“
Marysia wróciła, chociaż było jej żal siostry i matki. Nienawiść ani mściwość nigdy nie miały miejsca w jej sercu. Po pewnym czasie smutek minął, gospodarowała sama i dobrze jej się wiodło. Jej uroda i dobroć nie umknęły uwadze przystojnego syna miejscowego wójta. Marysia również znalazła w nim upodobanie, więc wkrótce gospodarowali razem i wiodło im się wspaniale.