Był ciepły, spokojny dzień. Takie dni zdarzają się tylko pod koniec wakacji, kiedy rozsłoneczniony sierpień krok po kroku zdaje się zbliżać do jesieni. A ten czas smakuje najlepiej na wsi. Tam wibracjom rozgrzanego powietrza nie towarzyszy dźwięk samochodowych klaksonów. Tam można po prostu odpocząć.
I Monika odpoczywała. Teraz leżała po prostu na trawie pod drzewem, licząc liście. Monika uwielbiała liczyć – nic innego nie pozwalało jej poznać świata tak dobrze. Przez ostatnie tygodnie policzyła już chyba wszystko w gospodarstwie dziadków, ale na koniec zostawiła sobie starą jabłonkę rosnącą przed domem. I trzeba się było śpieszyć, bo już niedługo jabłonka miała zacząć zrzucać swoją letnią szatę. Wakacje się kończą. Nie było rady – Monikę czekał powrót do domu, a potem znowu szkoła.
Te rozmyślania przerwał jej nagły szelest. Wśród gałęzi coś się poruszyło, coś się zatrzęsło i cicho zapłakało.
“Ktoś tam jest?” – zapytała Monika, ale odpowiedziała jej tylko cisza. Dziewczynka już miała pomyśleć, że tylko jej się wydawało, kiedy z drzewa odezwał się cichy głos.
“To tylko ja” – powiedziało coś ukryte pośród liści.
“Ale kto to jest ja?” – zaciekawiła się przytomnie Monika.
Małe coś podeszło trochę bliżej, jednak dalej pozostało schowane za liśćmi.
“Pokaż się!” – Monika nie dawała za wygraną.
“Nie mogę” – odpowiedziało coś – “bo jestem strasznie brzydkie. Jak się pokażę, to nie będziesz mnie lubić, a teraz trochę tak.”
No, to z pewnością nie była prawda. Monika lubiła absolutnie każdego, nawet kota sąsiadów, który kiedyś podrapał ją za nic. Poza tym tak często liczyła, liczyła i oglądała policzone przedmioty, drzewa, źdźbła traw, leśne zwierzęta. A z tych wyliczeń wychodziło zawsze to samo – wszystko, co jest na świecie, jest po prostu zachwycające. I jest tego tak dużo!
“Nic się nie przejmuj” – powiedziała – “Obiecuję, że będę Cię lubić. Widziałam już setki i tysiące zwierząt – i każde było piękne!”
Na te słowa dziwne coś podeszło bliżej, wyłaniając się spośród gałęzi. Usiadło na jednej z nich, a Monika zobaczyła wyraźnie, że to stworzenie, z jakim się jeszcze nigdy nie spotkała. Mała, pokryta czarnym futrem kulka z cienkimi rączkami i nóżkami. Pyszczka nie było widać, ale spomiędzy futerka wyłaniały się ogromne, błyszczące oczy, podobne do węglików z pieca babci. Faktycznie, trochę nie-wiadomo-co. Ale jakie ładne!
I jak się później okazało, także trochę magiczne. Bo nie było to zwyczajne stworzenie, o czym Monika przekonała się, gdy się z nim zaprzyjaźniła. Nie-wiadomo-co nauczyło ją jeszcze lepiej rozumieć świat. Powiedziało jej, ile jest pszczół w ulu, ile włosów na głowie kota, ile chmur na niebie i dżdżownic po deszczu. Monika po powrocie do szkoły szybko prześcignęła samą siebie, imponując nawet surowej nauczycielce matematyki.
Ale gdyby zapytać nie-wiadomo-czego, tej malutkiej, pokrytej futrem kulki, to Monika była tu prawdziwą czarodziejką. Jej magia sprawiła, że stworzenie, które czuło się brzydkie, dostrzegło swoje piękno.