Dawno, dawno temu, w czasach królów i książąt, kiedy jeszcze Państwo Polskie nie było Polską w kształcie, jaki znamy dziś, żył sobie książę imieniem Bolesław.
Spodobała mu się dziewczyna z dalekiego kraju. Miała na imię Kinga. Sprawa zaręczyn również wyglądała kiedyś inaczej niż współcześnie. Dziewczyna powinna mieć posag, a kwestie związane z zamążpójściem były ustalane z ojcami rodów.
I tak w skład takiego posagu mogły wejść majątki, ziemie i pałace, a także suknie, klejnoty i służba – to wszystko, co cenne i co mogło się przydać młodej parze na nowej drodze życia.
Kinga była dziewczyną o złotym sercu. Odwzajemniła uczucie Bolesława. Przerażona była tylko tym, że daleka podróż ją czeka. Nie chciała od ojca posagu – wychodziła za mąż wszak za księcia.
Ojciec mimo to ofiarował swojej córce kopalnię soli. Kinga nie chciała przeciwstawiać się ojcu, hojny dar przyjęła i postanowiła odwiedzić kopalnię, którą otrzymała.
– Niech i w moim nowym kraju sól się pojawi, Panie Boże – wyszeptała cicho Kinga, wrzucając swój pierścień zaręczynowy w otchłań szybu.
Mijały tygodnie. Kinga udała się w podróż do Polski, do nowego domu i przyszłego męża, prosto na dwór Bolesława. Poznawała okoliczne tereny, kiedy nagle w małej wiosce odkryto bryłę soli, a w tej bryle zaręczynowy pierścień Kingi!
Zaczęto kopać i odkryto ogromne złoża soli – towaru, który do tej pory był sprowadzany przez handlarzy i kupców z zagranicy. Jakże cenny i rzadki był to wtedy surowiec!
Miejscem, w którym odnaleziono pierścień zaręczynowy Kingi, była Wieliczka.
Kinga ucieszyła się przeogromnie, że jej modlitwa przyniosła taki skutek. Wkrótce wyszła za mąż za Bolesława i z nim panowała na dworze. Żyła przykładnie, dawała ludziom nadzieję i czyniła dobro. Stała się wzorem do naśladowania i z tego tytułu ogłoszono ją świętą. I to właśnie jej zawdzięczamy, że mamy w Polsce sól.