Było to bardzo dawno temu w Poznaniu. W mieście tym stoi wielki, piękny kościół, a jego patronem jest święty Marcin. Każdego roku w dzień odpustu w kościele tym gromadzili się tłumnie mieszczanie, żeby posłuchać kazania o życiu i dokonaniach patrona. Wygłaszał je tamtejszy proboszcz, człowiek, którego aż chciało się słuchać, gdy przypominał jedną z legend dotyczących świętego.
W owym roku proboszcz również nie zawiódł parafian, opowiadając im taką historię:
„Jak wiecie, święty Marcin był żołnierzem. Choć życie zmusiło go, by wykonywał taki zawód, był przy tym dobrym człowiekiem, a serce miał miękkie.
Pewnego razu, gdy armia, w której służył, wkraczała do miasta, Marcin spostrzegł w bramie zziębniętego żebraka. Bardzo mu się zrobiło go żal i choć sam niewiele miał, oddał mu połowę swojego płaszcza, który przeciął mieczem”.
Ludzie wychodzili z kościoła zadziwieni. Był wśród nich także piekarz Walenty, w którym słowa proboszcza poruszyły szczególną strunę. Od tej chwili Walentemu nie dawała spokoju myśl, że tak jak święty Marcin on także musi zrobić coś dobrego dla biednych.
Tylko co? Piekarzowi nic nie przychodziło do głowy, co sprawiało, że martwił się tylko coraz bardziej. Pewnego wieczora Walenty żarliwie modlił się do świętego o to, by ten zesłał mu jakiś choćby najmniejszy pomysł.
Nagle modlitwę przerwał mu hałas za oknem. Ktoś po poznańskim bruku jechał na podkutym koniu. Piekarz wybiegł na ulicę i zobaczył coś niezwykłego. Za oknem jechał na koniu prawdziwy rycerz w starodawnej, ale lśniącej niczym złoto zbroi.
Walenty nie mógł uwierzyć własnym oczom. Mimo że było to dawno, to czasy rycerzy minęły już bezpowrotnie. Skąd tu więc taki gość? Rycerz zniknął za zakrętem ulicy, a Walenty jeszcze przez jakiś czas stał bez ruchu jak urzeczony. Potem spojrzał pod nogi i zobaczył na ziemi złotą podkowę.
Wtedy piekarz zrozumiał, co się stało. To sam święty Marcin odpowiedział na jego prośby! Walenty na pamiątkę tego spotkania zabrał do domu złotą podkowę, która dodatkowo podsunęła mu pewną myśl.
Następnego dnia wstał wcześnie rano i zabrał się do pracy. Napiekł całe góry bułeczek z nadzieniem z maku i różnych słodkości, którym nadał kształt podkowy. Było ich tak wiele, że mogłyby wyżywić nie tylko wszystkich mieszczan, ale też kilka okolicznych wiosek.
I w dniu świętego Marcina piekarz Walenty rozdał swoje wypieki ubogim. W następnym roku zrobił dokładnie tak samo. Później stało się to już tradycją, która trwa do dziś. A wszystko to dzięki świętemu, który zjawił się, by spełnić prośby piekarza. Kiedy bardzo pragniemy czynić dobro, prędzej czy później pomoc przyjdzie!