Wycieczka z rodzicami w Góry Świętokrzyskie była jednym z wakacyjnych marzeń Krzysia. To góry niezwykle piękne, wypełnione słońcem i zielenią – przyrodą, którą można podziwiać nie godzinami, a całymi latami.
Ale Krzysiowi nie w głowie było oglądanie widoków. Z obojętnością patrzył na dostojne drzewa, letnie kwiaty w pełnym rozkwicie, nie zaszczycił spojrzeniem nawet przypadkiem spotkanej sarny.
Zależało mu tylko na jednym: aby zdobyć jak najwięcej szczytów tego lata. Na każdym szczycie, na który wszedł z wysiłkiem, odbiegał od rodziców i robił sobie zdjęcie. Będzie co pokazywać kolegom!
Rodzice z jednej strony podziwiali jego determinację, z drugiej – nieco się martwili. Niepokoiło ich, że nawet na wakacjach ich mały Krzysio myśli tylko o tym, jak być lepszym od innych.
„Ale z drugiej strony – tak się zachowują przyszli liderzy!” – myślał sobie tata Krzysia.
„Żeby tylko w porę zauważył, że liczą się ludzie, a nie tylko wygrana!” – myślała z kolei jego mama.
Krzysio natomiast myślał, że jeszcze tylko Łysa Góra, na którą wchodzi się bardzo prosto, i będzie mógł powiedzieć, że wspiął się tego lata na większą liczbę gór niż wszyscy w jego szkole.
Takie plany i marzenia towarzyszyły mu, gdy zapadał w sen dzień przed rodzinną wyprawą na Łysą Górę. Ale wyprawa ta miała skończyć się zupełnie inaczej, niż on i jego rodzice sobie to wyobrażali.
Co się wydarzyło? Krzysia odwiedził w śnie rycerz w lśniącej zbroi. Już na pierwszy rzut oka budził podziw, a przy bliższym przyjrzeniu się jego majestat zdawał się jeszcze bardziej obezwładniający. Ale gdy Krzysio, który w śnie stał przed nieznajomym rycerzem, już miał się zebrać do ucieczki, rycerz skinął ręką i otoczył się ciemną chmurą.
Gdy po chwili mężczyzna stał się znowu widoczny, wydawał się nie do poznania. Był ubrany w łachmany przewiązane poszarpanym sznurem, wspierał się też na starym, drewnianym kiju. Krzysio nie mógł uwierzyć w to, co widzi.
Rycerz-żebrak odezwał się:
– Witaj, Krzysztofie! Zwą mnie Świętokrzyskim Pielgrzymem. Przychodzę do ciebie, bo jesteś bardzo podobny do mnie. Kiedy żyłem wśród ludzi, wiele wieków temu, też zawsze chciałem być najlepszy.
Krzysio nie umiał opanować ciekawości.
– Naprawdę, panie rycerzu? I co, udało się panu?”
Rycerz zaśmiał się gorzko:
– A jakże, udało mi się! Wygrywałem wszystkie bitwy i gromadziłem majątek. Otaczały mnie piękne kobiety, mnóstwo świty dworskiej, która cały czas prawiła mi komplementy, i legendy, które niosły się o mnie w dalekie strony. Ale to mi nie wystarczyło. Chciałem być najlepszy we wszystkim, także w pobożności. Dlatego zacząłem pielgrzymować po kolei do każdego świętego miejsca na ziemi.
– Panie rycerzu! Czy odwiedziłeś je wszystkie? – zapytał podekscytowany Krzysio.
– Odwiedziłem. Och! – W oczach rycerza zdawały się błyskać łzy. – Odwiedziłem, ale czy nie widzisz, jak niepotrzebne i szkodliwe to było? Nie przyniosło to mojemu życiu niczego poza smutnym końcem. Pamiętaj, chłopcze, że modlitwy i święta miejsca są po to, by spotkać się w nich z Kimś Innym. Ja tak grzeszyłem pychą, że nie spotkałem w swoim wędrówkach nikogo poza samym sobą.
Krzysio nie zrozumiał do końca, ale pytał dalej.
– Opowiedz mi więcej, proszę!
– Opowiem, bo po to przybyłem, by cię przestrzec przed moimi błędami. Otóż pewnego dnia postanowiłem, że ukoronowaniem mojej pielgrzymki będzie przybycie do klasztoru na Świętym Krzyżu. To miejsce, które obecnie nazywacie Łysą Górą.
Mały Krzysio aż wstrzymał oddech. Tam właśnie wybierał się jutro! To musi być znak, że on też zostanie kimś tak znanym i wspaniałym! Rycerz tymczasem ciągnął swą opowieść.
– Tam postanowiłem dożyć swoich dni jako mnich, choć niewiele było we mnie pobożności. Wstyd przyznać, ale uznałem, że moje przybycie będzie dla klasztoru darem, jak darem było dla mojego ludu i dworzan. Ech, głupota! I wyruszyłem w drogę do klasztoru, bezmyślny pyszałek, czyniąc z niej moją ostatnią, najbardziej wymagającą pielgrzymkę. Pod górę postanowiłem wspiąć się na kolanach i nie spocząć, póki tego nie dokonam.
Krzysio gwizdnął z uznaniem. No, to jest osiągnięcie!
– Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Wokół mnie zgromadzili się ludzie, którzy z przestrachem patrzyli na moje dokonania. I kiedy w pewnej chwili rozległy się klasztorne dzwony, poczęli mówić między sobą: „Ale jak to? Musi być zły! To nie czas na mszę!”. A ja, głupi, w swojej pysze odpowiedziałem im ze śmiechem: „To dla mnie dzwony biją, żeby mnie powitać!”.
Krzysiek nie mógł powstrzymać uśmiechu, a po krótkiej chwili roześmiał się nawet w głos.
Pielgrzym-rycerz spojrzał na niego krzywo.
– Tak, tak. Ja też byłem taki. Nie widziałem, że gubią mnie arogancja i pycha, ale wystarczył moment, bym się o tym przekonał. Nagle rozległ się grzmot, łomot, wiatr zawiał i nic nie było widać. A kiedy pył opadł, ja nie mogłem zrobić już ani kroku. Zostałem zamieniony w kamień. Taka jest moja kara.
Tym razem Krzyśkowi nie było do śmiechu.
– Od tego czasu nieprzerwanie idę na swoją ostatnią pielgrzymkę. Co rok to ziarnko piasku. Tylko o tyle wolno mi posunąć się do przodu. Ale czasem, tylko czasem, dostaję też pozwolenie, by pokazać się duchem komuś, kto postępuje tak jak ja kiedyś. Żeby go ustrzec przed skutkami pychy, które zawsze prowadzą do złego.
Krzysiek gwałtownie wciągnął powietrze.
– Ale ja… ja… ja tylko chciałem zdobyć wszystkie szczyty! Czy to coś złego chcieć być najlepszym?
Rycerz odpowiedział:
– Nie, to nic złego, dopóki nie zapominasz przy tym o wszystkich wokół. Jeśli chcesz być najlepszy i naprawdę myślisz tylko o tym, z czasem zaczynasz uważać innych za gorszych. Niepotrzebnych. Głupich. Ta ścieżka prowadzi donikąd. To ty stajesz się głupi, kiedy zamykasz się na świat.
Krzysiek chciał coś odpowiedzieć, ale nie bardzo wiedział co. Wokół niego zawirowało powietrze, rycerz zniknął, a chłopiec zapadł w głęboki sen.
Kiedy obudził się rano, nie pamiętał wszystkiego.
Ale pamiętał na tyle, by nie myśleć już o zdobywaniu szczytów. Rozglądał się wokół, cieszył się słońcem, wiatrem i przyrodą, rozmawiał z rodzicami.
A kiedy mijali niepozorną kamienną figurę przy drodze, z szacunkiem skinął głową.