Na zielonej polance w dość wietrzny dzień dwa małe tyranozaury – brat Leoś i siostra Jolka – bawiły się ze sobą. Zabaw nie było końca, a oni wciąż wymyślali coś nowego. Bawili się już w berka, w chowanego, grali w piłkę, szukali skarbów, a nawet śpiewali razem piosenki. Dinozaurom wciąż było jednak mało.
Właśnie skończyli budować bazę z gałęzi oraz liści i już natychmiast chcieli bawić się jeszcze w coś innego. Okazało się jednak, że kończą im się powoli pomysły. Oboje usiedli na trawie i zaczęli rozmyślać. Wymienili już wszystkie zabawy, w które bawili się do tej pory i nie mogli wymyślić niczego nowego. W końcu Leoś powiedział:
– Wiem! Nie graliśmy jeszcze w karty!
– Ale co to w ogóle są te karty? – Zapytała Jolka.
– Widziałem, jak dziadek ze swoim sąsiadem grali w karty. To takie małe kawałki papieru z różnymi cyferkami.
– Leoś, ale my nie mamy takich kart, ani nawet nie umiemy w nie grać – stwierdziła Jolka.
– Możemy przecież zrobić własne karty! – Zaproponował Leoś.
Tak oto dwa tyranozaury zaczęły zrywać liście z drzew w różnych kształtach i wymyśliły swoją własną grę w karty. Leoś i Jolka grali w tę grę już bardzo długo, ale ani trochę im się nie nudziła. Chcieli sprawdzić, kto z nich wygra jako pierwszy. Nagle jednak oboje poczuli burczenie w brzuszkach. Grali już tak długo, że zaczęli być głodni. Leoś stwierdził więc, że pobiegnie do domu przygotować kanapki i wróci z nimi do siostry. Odłożył więc swoje karty-liście na kocyk, powiedział Jolce, żeby nie oszukiwała i ich nie zabierała i szybko ruszył do domu. Jolce samej po chwili zaczęło się nudzić, więc wstała z koca i zaczęła tańczyć, żeby przyspieszyć czas oczekiwania na brata i kanapki.
Kiedy wrócił Leoś, oboje szybko rzucili się na kanapki, bo byli już bardzo głodni i wrócili do gry.
– Co się stało z moimi kartami?! – Wrzasnął Leoś. – Zabrałaś mi je?
– Nie dotykałam Twoich kart, cały czas tańczyłam – odparła Jolka.
– Na pewno mi je zabrałaś! – Krzyknął brat. – Oddaj mi je!
– Leoś, nie zabrałam Twoich kart, naprawdę!
Leoś jednak nie uwierzył siostrze i pobiegł do domu powiedzieć o wszystkim mamie. Jolka nie chciała zostać sama na polanie, dlatego zabrała wszystkie rzeczy i też wróciła do domu. Kiedy weszła, Leoś właśnie opowiadał całą historię.
– Dzieci… – zaczęła mama. – Jeśli zostawiliście liście na kocyku w tak wietrzny dzień, nie dziwcie się, że nagle zniknęły – to wiatr je zdmuchnął.
Wtedy Leoś zrozumiał, że to wcale nie Jolka ukradła mu jego karty, tylko same odfrunęły. Przeprosił więc siostrę i wspólnie wrócili do zabawy.