Na skraju wielkiego, zaśnieżonego miasta stał mały, ale przytulny domek. W nim mieszkała rodzina – mama, tata, mój młodszy brat Tomasz i ja – Elżbieta. Pomimo wszystkich trudów, przez które musieliśmy przechodzić z powodu biedy, byliśmy naprawdę szczęśliwi. W naszej rodzinie królowały miłość, wdzięczność i skromność.
Choć nasze brzuchy nie zawsze były pełne, wierzyłam, że pewnego dnia to się zmieni. Bo nadzieja umiera ostatnia, a kiedy się tego nie spodziewasz, zaczynają się dziać cuda. Dlatego w młodym wieku znalazłam pracę przy sprzedaży gazet. Mama zawsze pakowała mi kawałek chleba, żebym nie chodziła głodna.
Dzięki zbliżającym się świętom zawsze otrzymywałam dodatkowy pieniążek. Pieniążka tego bardzo pilnowałam, by móc Tomkowi kupić na urodziny, które obchodził w Wigilię, jego ulubione świąteczne ciasto z piekarni. Wszędzie wokół rozbrzmiewają wtedy świąteczne piosenki, a powietrze wypełniają różne zapachy słodkich wypieków, owoców i wszelkiego rodzaju produktów, ozdób i świec, które wabią ludzi nie tylko zapachem, ale także kolorami i kształtami.
Podczas gdy ja oglądałam wszystkie stoiska, na końcu ciemnej ulicy nieznany człowiek trząsł się z zimna. Jego ubiór pokazywał, że podobnie jak moja rodzina nie miał w życiu łatwo. Jego długa, siwa broda oblepiona była płatkami śniegu, które stopniowo zamieniały się w krople wody.
Podeszłam do niego i z nim porozmawiałam. Dowiedziałam się, że jest podróżnikiem, który był w wielu krajach i widział niesamowite rzeczy. Zapytał mnie, co robi tu taka młoda dziewczyna jak ja, więc opowiedziałam mu historię mojego życia. Później ofiarowałem temu człowiekowi kawałek mojego chleba jako prezent świąteczny ode mnie. Przyjął go z wdzięcznością. W zamian jednak chciałam, aby opowiedział mi o swoich podróżach i doświadczeniach.
Tego wieczoru po powrocie do domu z entuzjazmem opowiadałam te historie mojemu młodszemu bratu, aż oboje zasnęliśmy ze zmęczenia.
Następnego ranka obudziłam się i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Pod kuchennym stołem znalazłem skrzynię pełną dukatów, a na stole leżały jeszcze ciepłe świąteczne ciasteczka i list. Podziękowania za mój dobry uczynek, za pokazanie, że na świecie są ludzie o czystych sercach i dobroci w duszy. A to dlatego, że choć sama miałam niewiele, to podzieliłam się jedynym kawałkiem chleba, który dała mi mama. Dalej autor listu wyjaśnił mi, że nie był zwykłym człowiekiem, za którego się przebrał. Na końcu było imię, które zna każde dziecko na świecie. A imię to brzmiało: Mikołaj.